2017-02-28 07:19

Reformatorom pod rozwagę (2)

Zawód urbanisty (profesjonalnego) będzie reaktywowany – takie są przynajmniej resortowe deklaracje. W tym kontekście bardzo interesującym może się okazać odpowiedź na pytanie, czy będzie kogo „reaktywować” ?

Myślę, że podstawowym problemem dużej części środowiska osób od lat deklarujących wykonywanie zawodu tzw. urbanisty (planisty przestrzennego) jest niechęć do poddawania się permanentnej weryfikacji własnych umiejętności.

 Zasada: "sprawdzamy, co potrafisz" jest programowo odrzucana na rzecz postawy: mam na potwierdzenie moich umiejętności zawodowych odpowiedni, ważny bezterminowo „glejt”, czyt.: nadawane administracyjnie „uprawnienia urbanistyczne” -  nb. nadawane w kompletnie innych realiach prawnych i społeczno-politycznych a przez to poświadczające umiejętności mało przydatne w obecnych realiach . 

To właśnie ten strach (zapewne w jakimś stopniu uzasadniony) był główną przyczyną upadku Izby Urbanistów – adeptom zawodu blokowano przez wiele lat dostęp do jego wykonywania z obawy przed (realną) konkurencją.

Sztandarowym hasłem tej opcji stało się hasło: "Po nas choćby potop". I niestety, „dzięki” takiej postawie obrońców „glejtowych” kompetencji „potop” nastąpił -  ustawą deregulacyjną zawód urbanisty (planisty przestrzennego) „wylano z kąpielą” – tj. z przestrzeni publicznej i z obiegu prawnego.

Ten strach środowiska przed praktyczną (rynkową) weryfikacją własnych kwalifikacji zawodowych wydaje się ciągle dominujący - paraliżuje jakiekolwiek zdroworozsądkowe rozwiązania w kwestii reaktywacji zawodu urbanisty (planisty przestrzennego).

Wspomniane środowiska będą w dalszym ciągu "rekomendować" pomysły szerokim łukiem omijające weryfikację własnych umiejętności warsztatowych - obawiam się, że koncepcja "przywrócenia zawodu urbanisty" to jedna z takich „rekomendacji”.

Umiejętności warsztatowych będących wyłącznie wynikiem wieloletniego projektowania nie da się odgórnie zadekretować jakimkolwiek jednorazowym nakazem lub zakazem. Na to trzeba lat.

Tylko praktyka czyni mistrza - jeśli potrzebujemy profesjonalistów, a nie marnych wyrobników dewastujących nieodwracalnie przestrzeń, to musimy stworzyć miejsca takich praktyk.

W tej materii zmarnowano bezpowrotnie ostanie trzy "poderegulacyjne" lata - nawet wprowadzenie już dzisiaj najlepszych rozwiązań to kolejne lata czekania na pierwsze rezultaty.

Prawo do wykonywania zawodu tzw. urbanisty (czyt. planisty przestrzennego) mają obecnie wszystkie osoby „skatalogowane” w art. 5 ustawy planistycznej – w/w osoby nabyły to prawo na mocy ustawy deregulacyjnej – tak więc są to ich prawa nabyte.

I taki powinien być na chwilę obecną przyjęty punkt wyjścia do wszelkich dywagacji na temat prawnych możliwości reaktywacji zawodu urbanisty (czyt. planisty przestrzennego).

Nie powinno mieć znaczenia, czy wszyscy „nowouprawnieni” (tj. absolwenci) aktywowali dotychczas swoje deregulacyjne prawo, czy nie - bez względu na to, ustawowe uprawnienie do wykonywania zawodu mają cały czas i zabranie im dzisiaj tego prawa jakąś nową ustawą („reaktywującą” zawód) będzie pozbawieniem tych osób praw nabytych.

W okresie istnienia Izby Urbanistów nie wszyscy posiadający uprawnienia (wtedy ministerialne) byli członkami Izby (czy. prowadzili działalność projektową) – a przecież nie utracili przez to tych uprawnień i posiadają je do dzisiaj, chociaż nieco „zawoalowane” w art.5 ustawy planistycznej.

Z moich wieloletnich zawodowych obserwacji środowisk „uprawnionych urbanistów”, posiadających ministerialne „glejty kompetencji” czyli „uprawnienia urbanistyczne” wynika, że znacząca część tych osób nigdy nie powinna być dopuszczona po 1994 r. do wykonywania zawodu planisty przestrzennego (urbanisty).

Nie bardzo rozumiem „ustawową atencję” wobec w/w osób, nb z doświadczeniem nabytym w okresie kompletnie rozłącznym z uwarunkowaniami ostatniego dwudziestopięciolecia.

Równie wątpliwe są dla mnie potwierdzane „z urzędu” kwalifikacje zawodowe osób, które nabywały doświadczenie zawodowe po 1995 r. tj. w okresie całkowitego zaniku planowania przestrzennego.

W tym kontekście stawianie na tzw. doświadczenie zawodowe jako główny miernik przydatności do wykonywania zawodu, to w przypadku planistów przestrzennych pomysł świadczący o całkowitej nieznajomości „tematu”.

Tylko „selekcja naturalna” tj. bieżąca permanentna weryfikacja poprawności wykonywanych opracowań planistycznych - tylko w ten sposób, w mojej ocenie, można wyjść z „poderegulacyjnej” matni.

„Mleko się rozlało” i nie może być powrotu do jakiejkolwiek ustawowej reglamentacji dostępu do zawodu planisty przestrzennego. Należy kategorycznie zerwać z jednorazowymi „dożywotnio” wydawanymi „papierami” poświadczającymi kwalifikacje zawodowe.

—————

Powrót


Komentarze

Data: 2017-03-02

Dodał: p.m.

Tytuł: Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

W obecnym systemie wszechwładzy planistycznej samorządów gminnych selekcja naturalna jest nienaturalnie nierealna. Gminy nie były i nie są gotowe na bycie najistotniejszym podmiotem polityki przestrzennej.

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-04

Dodał: Kontrurbanista

Tytuł: Re:Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

Twórców obecnego kodeksu uraduje Pańskie widzenie roli samorządów gminnych w zarządzaniu polską przestrzenią.
Niestety, ja zdecydowanie nie podzielam Pańskiego poglądu w powyższej materii - jeśli coś źle działa należy to naprawić, a nie odrzucać, szczególnie w sytuacji, kiedy to "coś" jest ""naprawialne".
Takie radykalne, opresyjne podejście do "tematu" zastosowała poprzednia ekipa rządowa wobec urbanistów - wiemy co z tego wyszło "w praniu". Zabrakło odrobiny wyobraźni (wiedzy?) i wylano dziecko z kąpielą. Dopuszczono do wykonywania zawodu praktycznie wszystkich chętnych - tylko nie pomyślano o jakiejkolwiek robocie dla tych "szczęśliwców".
Próba naprawy obecnego stanu poprzez zastosowanie zasady "antysubsydiarności" to ślepy zaułek - szczebel administracyjny, który będzie lepszy od samorządów gminnych w zarządzaniu przestrzenią, nie istnieje.
Nie musimy robić takiego eksperymentu, aby się o tym przekonać - stracimy tylko niepotrzebnie kilka kolejnych lat.
Należy naprawić cały system - wszystkie ogniwa tego systemu zasługują obecnie na mniej lub bardziej negatywną ocenę.
Jeśli samorządy z dwudziestopięcioletnią praktyką są "złe" i "niereformowalne", to jak w tym kontekście wypada samorząd (powiatowy) z zerową praktyką?
Uważam, że włączanie do obecnego systemu kolejnego ogniwa administracyjnego, nb. dotychczas kompletnie oderwanego od problematyki planowania przestrzennego to poważny błąd.
Nie rozumiem, po co nam kolejny "eksperyment", już w założeniach z zerową szansą na końcowy sukces?

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-06

Dodał: p.m.

Tytuł: Re:Re:Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

Samorząd powiatowy - ma taką samą wadę jak samorząd gminny: 'kadencyjność' powiązana ściśle z obszarem działania planistycznego. W większym stopniu miałem na myśli uniezależnienie planowania od wybieralnego, podatnego na lokalne naciski ogranu

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-07

Dodał: Kontrurbanista

Tytuł: Re:Re:Re:Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

Jedynym sposobem na "zabranie wszechwładzy wójtom" w zakresie zarządzania przestrzenią gminy jest wprowadzenie planu zagospodarowania przestrzennego jako JEDYNEGO narzędzia tego zarządzania - "wszechwładza" skończy się jak nożem uciął.

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-08

Dodał: Filip Sokołowski

Tytuł: Re:Re:Re:Re:Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

Nie bardzo rozumiem. Są gminy, które są obecnie pokryte planami w 100%. Czy to oznacza, że tam wszechwładza jest mniejsza niż w tych pokrytych w 50%? Dzisiaj mamy za mało racjonalnego planowania opartego choćby o różnego rodzaju analizy przestrzenne, a za dużo uznaniowości i polityki. Widać to zarówno przy decyzjach o warunkach zabudowy jak i przy planach miejscowych. Z drugiej strony orzecznictwo dot. decyzji o warunkach zabudowy pozwala już niemal na wszystko, więc gminy chcąc zachować kontrolę nad rozwojem zabudowy bawią się w ciuciubabkę z SKO, a wnioskodawca tylko lata na pocztę odbierać listy, z których może wyczytać po której aktualnie piłeczka jest stronie. W planach miejscowych przerzucania piłeczki nie ma, bo jeśli władza uzna, że planu nie zrobi lub nie zmieni to sam zainteresowany niewiele może z tym zrobić. Reasumując i w jednym i w drugim przypadku jest zbyt dużo miejsca na politykę, prywatne interesy lub po prostu sympatię czy jej brak. Jedni mogą dużo, inni nie mogą nic. Analiza wniosków o zmianę planów sprowadza się z reguły do sprawdzenia ich zgodności ze studium. Ostatnio wykonując ocenę aktualności studium i planów pokusiłem się o wyliczenie nadpodaży terenów budowlanych w oparciu o wydawane pozwolenia na budowę. Dane te zestawiłem z wnioskami o zmianę planu, żeby uzyskać odpowiedź co powinno się znaleźć w wieloletnim programie sporządzania mpzp. Szanowna komisja, w skład której wchodził wykładowca znanej wyższej uczelni zapytała mnie po co ja to w ogóle zrobiłem, po czym zwróciła się z kolejnym pytaniem do wójta czy wójt zdaje sobie sprawę, że wyniki tej analizy mogą być problemem dla gminy. Problemem więc nie jest tylko wszechwładza.

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-09

Dodał: Kontrurbanista

Tytuł: Re:Re:Re:Re:Re:Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

>> Są gminy, które są obecnie pokryte planami w 100%. Czy to oznacza, że tam wszechwładza jest mniejsza niż w tych pokrytych w 50%?<<

Odpowiedź jest oczywista: tak, wszechwładza jest mniejsza niż w tych pokrytych w 50%.
Uważam, że pisząc o „ciuciubabce” w relacjach: inwestor-gmina-SKO, gminę umieścił Pan po niewłaściwej stronie. W zamyśle ustawodawcy wzzt to miała być kara na bezczynność planistyczną gminy poprzez odjęcie jej w ten sposób władztwa planistycznego. Bardzo szybko okazało się, że władze wykonawcze gminy (w,b,p) z tej ustawowej „przeszkody” uczyniły niezwykle efektywne a ponadto główne narzędzie „zarządzania” przestrzenią gminy: z wyłączeniem rady gminy (uchwalanie mpzp) i mieszkańców (partycypacja społeczna w procesie sporządzania planów miejscowych).
Wzzt to nie tylko łatwość dawania lokalizacji dla dowolnych inwestycji w dowolnych miejscach – to jednocześnie doskonałe narzędzie do blokowania lokalizacji „niechcianych” inwestycji np. przez uruchamianie opisywanych przez Pana „karuzeli” postępowań lokalizacyjnych z udziałem SKO.
W przypadku istnienia mpzp takich lokalizacyjnych problemów nie ma – kontakt „planistyczny” inwestora z gminą ogranicza się do technicznego niezwłocznego wydania wypisu z planu miejscowego.
Jeśli do powyższych mechanizmów i uwarunkowań dołączymy kadencyjność samorządów uzyskamy w ten sposób kompletną odpowiedź na temat przyczyn dotychczasowych problemów z kolejnymi reformami planowania przestrzennego.
Odrębnym problemem jest jakość mpzp – opisany przez Pana przypadek dowodnie o tym świadczy.
„Nadpodaż”, która w powszechnej świadomości jest bezpośrednim „następstwem” mpzp, w rzeczywistości jest skutkiem mpzp, tyle tylko że głównie za przyczyną sporządzonych niezgodnie z prawem. Opisałem to zjawisko obszernie w notce „Widmo bankructwa w oparach planistycznej mistyfikacji” Jestem prawie pewien, że gdyby Pan zweryfikował analizowane plany miejscowe pod tym kątem okazałoby się, że uzyskałby Pan zupełnie inny wynik końcowy.

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-17

Dodał: Filip Sokołowski

Tytuł: Re:Re:Re:Re:Re:Re:Tylko zabranie wszechwładzy wójtom

>>Odpowiedź jest oczywista: tak, wszechwładza jest mniejsza niż w tych pokrytych w 50%.
Uważam, że pisząc o „ciuciubabce” w relacjach: inwestor-gmina-SKO, gminę umieścił Pan po niewłaściwej stronie.<<

A to zależy. Te 100% pokrycie prowadzi do tego, że inwestor jest zdany całkowicie na władzę. Oczywiście wszystko jest ok jeśli plany są aktualne i ich ustalenia odpowiadają na potrzeby użytkowników przestrzeni (oczywiście nie twierdzę, że plany powinny być sporządzane tylko i wyłącznie pod dyktando wnioskodawców). Jeśli ustalenia planu są niezgodne z zamierzeniami inwestora to tylko od dobrej woli gminy zależy, czy ten plan będzie mógł być zmieniony. Oczywiście jeśli nie ma racjonalnych powodów do zmiany, to opór gminy jest uzasadniony. Problem pojawia się natomiast wtedy kiedy brak jest przeciwwskazań do takiej zmiany, a gmina mówi nie bo nie.
Jeśli chodzi o wspomnianą ciuciubabkę to pozycja gminy zależy od tego czego dotyczy sprawa.

Odpowiedz

—————

Data: 2017-03-19

Dodał: Kontrurbanista

Tytuł: Inwestor zawsze jest zdany na władzę

To prawda, że 100% pokrycie prowadzi do tego, że inwestor jest zdany całkowicie na władzę - tyle tylko, że nie na władzę wykonawczą (wójta, burmistrza, prezydenta) i jej „urzędnicze kaprysy” wspierane przez SKO, ale na władzę uchwałodawczą, która nie ma tego urzędniczego „atrybutu”, a ponadto generalnie „nie widzi” spersonalizowanego inwestora, ale inwestorów potencjalnych z ich zainteresowaniem inwestorskim odłożonym w czasie.

Odpowiedz

—————

Wstaw nowy komentarz








 


   PUBLIKACJE PORTALU