423. O "zakulisowości" planistyki polskiej
Pod poprzednią notką, odnosząc się do „niezwykle” emocjonalnego (w formie: Ctrl+C, Ctrl+V) wpisu Pana Grzegorza Buczka, określiłem jako ambiwalentne, swoje obecne odczucia po czternastu latach własnej (głównie na autorskim portalu kontrurbanista) internetowej aktywności związanej z problematyką planowania przestrzennego w Polsce.
Pisząc o ambiwalencji odczuć mam tu na myśli przede wszystkim brak jednoznacznej oceny tego wszystkiego co się działo w polskiej planistyce przez cały okres mojej internetowej aktywności zawodowej.
Zdaję sobie sprawę, że zapewne w dużej mierze brak jednoznacznej oceny wynika z braku wystarczającej wiedzy na temat „zakulisowych” aktywności środowisk kreujących rzeczywistość w polskiej planistyce.
Może być też tak, czego nie wykluczam, że w polskiej planistyce istnieje tylko „zakulisowa aktywność” – cała reszta (np. działalność stowarzyszeń, konferencje, seminaria, panele, dni, komitety, komisje eksperckie, publikacje, itp.) jest klasyczną „zasłoną dymną” mającą oddzielić tę "aktywność' od osób postronnych.
A propos „zakulisowości” - przychodzi mi na myśl pewien temat, który wydaje się dobrze ilustrować problem „niejawności” polskiej planistyki.
Kiedy kilka dobrych lat temu jeden ze znanych urbanistów, prof. Sławomir Gzell wyraził publicznie dość kategoryczny pogląd, na temat tego, kto może być urbanistą a kto nim być nie powinien, byłem wtedy zdecydowanie odmiennego zdania (podzielając wprawdzie merytoryczne uzasadnienie tej opinii natomiast uznając je za utopijne w odniesieniu do polskiego realu i istniejących wieloaspektowych zaszłości).
Dzisiaj, patrząc na to, kto w polskiej planistyce „rozdaje karty” przyznać muszę ze smutkiem, że ówczesne poglądy prof. Gzella miały charakter profetyczny.
Oczywiście pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia, czy to „dzisiaj” było nieuchronne, czy środowiskom związanym z planowaniem przestrzennym zabrakło wyobraźni.
A może istnieje jeszcze inny („zakulisowy”) powód braku reakcji na sygnalizowane wówczas przez prof. Gzella zagrożenia i to „dzisiaj”, (bez względu na to, jakie jest), nie ma znaczenia, bo jest jedynie elementem „zasłony dymnej” ?
*
W mojej - oczywiście subiektywnej - ocenie, innym elementem opisanych wyżej „niejasności” polskiego życia planistycznego jest nieustające utrwalanie w społecznej świadomości nadzwyczajnej rangi TUP jako organizacji stricte planistycznej, o chlubnym, przedwojennym rodowodzie i wynikającej stąd „expressis verbis” nieprzerwanej do dzisiaj kontynuacji intencji „ojców założycieli”, dającej tej organizacji legitymację do uznania się (ex cathedra) za rzecznika interesu społecznego w zagospodarowaniu i użytkowaniu polskiej przestrzeni.
Przyznam, że historia TUP przypomina mi raczej historię polskiego ruchu ludowego z jej mniej lub bardziej „wstydliwymi zakątkami”.
—————
Komentarze
—————
—————
—————
—————
—————
—————
—————
—————
Wpisy: 1 - 8 z 8