2014-01-25 22:19

229. Akwarelkowa partycypacja

O partycypacji w polskim planowaniu przestrzennym na tym portalu pisałem wielokrotnie. Zawsze jednak było to spojrzenie wyłącznie z pozycji urbanisty szeregowego, niepraktykującego, ponadto urzędnika, mieszkańca „prawobrzeżnej” części Polski, funkcjonującego z daleka od jej centrum administracyjnego, politycznego, kulturalnego, społecznego, akademickiego, ze wszystkimi ułomnościami z powyższego wynikającymi.

Tym razem więc postanowiłem przedstawić spojrzenie na partycypację z całkowicie przeciwstawnego bieguna.

Chociaż to spojrzenie  sprzed trzech lat, pomimo to nic nie straciło ze swej aktualności, a co najciekawsze, jest dzisiaj reprezentatywne dla całkiem sporej części środowiska polskich urbanistów, jako pokazujące sposób percepcji, rozumienia i traktowania problematyki planistycznej przez tę grupę.

Prezentacja jest w dość nietypowej formie ponieważ jest to fragment blogowej wypowiedzi, oraz próba mojej dyskusji z autorką:

Polskie przepisy prawne nie pozwalają gminom na planowanie przestrzenne poprzez nadmierne preferowanie interesu prywatnych właścicieli nieruchomości nad interesem publicznym, tudzież poprzez brak instrumentów pozwalających na realizację działań w interesie ogółu (co jest przecież celem planowania przestrzennego w rozumieniu europejskim), jeśli tylko w najmniejszym nawet stopniu godzą one w interes prywatnych właścicieli. Jako że sytuacja godzenia w interes prywatnych właścicieli oraz ograniczanie prywatnego prawa do robienia z własną posesją tego co się właścicielowi żywnie podoba, pozostaje istotą planowania przestrzennego - to jest ono czymś co w Polsce nie istnieje.

Rozważmy rzecz na przykładzie. Ostatnio nagminnym, a mianowicie świeżo opracowanych obszarów zalewowych rzek. Widziałam wczoraj taki oto wniosek ludności (pewnej Pani, ale to nie istotne) do studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego pewnej gminy: "Uprzejmie proszę o zmniejszenie obszaru zalewowego rzeki (… - tu trzy kropki bo to nie ma znaczenia) tak aby omijał moją działkę." Jak się Państwu podoba? Nie będę tu udowadniać jedynie przytoczę za naukowcami publikującymi w Nature, że rzeczone obszary zalewowe ulegają ostatnio istotnemu powiększeniu. Bo to nawet nie o to chodzi. Rzecz jest w tym, kto zapłaci odszkodowanie, jeśli wyłączymy teren z  możliwości zabudowy w studium ponieważ znajduje się on na terenach zalewowych. Nowo wyznaczonych - wcześniejszych opracowań albo nie było wcale, albo też na ogół wskazywały większe obszary. W tym przypadku interes nadrzędny wydaje się z pozoru oczywisty, jednak nadal niekoniecznie w rozumieniu właścicieli nieruchomości - patrz powyższy wniosek. Nota bene dla osuwisk również już takie wnioski widziałam. (Towarzyszyło im zapewne myślenie - jak to, mój teren i nie mogę tam postawić domu!). Interesująca jest dla mnie również dość z pozoru oczywista kwestia, kto będzie odpowiedzialny jeśli taki dom wzniesiony w nieodpowiednim miejscu ulegnie na skutek działania sił przyrody zniszczeniu... (…) 

Komentarze

2011-04-14 21:26:59 | *.*.*.* | kontrurbanista

Nie chciałbym przesądzać  na ile poglądy, które Pani prezentuje w tym artykule są słuszne odnoszę jednak wrażenie, że nie do końca korespondują z motto Pani bloga (partycypacja społeczna w planowaniu przestrzennym)

2011-04-15 08:56:26 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Nieprawda. To jeszcze jeden mit dotyczący udziału mieszkańców w planowaniu. To że zakładamy dyskusję dla wypracowania konsensusu nie jest równoważne z tym że rozwiązania wypracowane nie uwzględniają potrzeb racjonalności, a jedynie zakładają zaspokojenie interesów właścicieli nieruchomości których intencją jest posiadanie terenów budowlanych (niezależnie od tego czy jest szansa na faktyczną zabudowę czy też nie). Takie myślenie godzi bowiem w interesy pozostałych mieszkańców (których na ogół bywa więcej) którzy muszą się godzić na rozproszenie zabudowy, brak wystarczających funduszy na infrastrukturę w centrum (przykład Łodzi jest to dla mnie niezwykle wymowny), zanieczyszczenie środowiska, dewastację krajobrazu, etc, etc.

Jednocześnie prawo głosu wszystkich nie pozwala na pomijanie interesów tych którzy na tym całym bałaganie korzystają w tej chwili. Ale jawność dyskusji - to również ukrócenie praktyk korupcyjnych, ukrócenie pieniactwa, itd.

2011-04-15 13:45:41 | *.*.*.* | kontrurbanista

Proszę powiedzieć, gdzie w mojej jednozdaniowej wypowiedzi jest zawarty pogląd, który Pani łaskawie nazywa mitem i z upodobaniem "rozbiera na czynniki pierwsze"? A nawiązując do pozostałych wypowiedzi pod artykułem polecam lekturę:

https://www.rp.pl/artykul/8,370425_Bez_pozwolenia_tam__gdzie_byla_powodz.html

2011-04-15 15:53:59 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Wobec powyższego chyba nie zrozumiałam w jaki sposób poglądy zawarte w tym wpisie nie korespondują z mottem bloga. Bo jeśli to dla mnie właśnie w tym zakresie który "rozebrałam na czynniki pierwsze" :-). Gdyby można było prosić o wyjaśnienie?

2011-04-16 19:52:13 | *.*.*.* | kontrurbanista

Partycypacja społeczna w planowaniu przestrzennym to standard w normalnym, „europejskim” planowaniu przestrzennym - taki sam jak np. punktualne przychodzenie do pracy. Istotą tej partycypacji jest wzajemne poznanie (wysłuchanie) i zrozumienie oraz obustronna gotowość do kompromisu. Dziwi mnie, że nie próbowała Pani nawet obiektywnie spojrzeć na wnioskodawczynię i zrozumieć jej intencji. Panią oburza i gniewa, że kobieta złożyła wniosek, do którego ma przecież prawo (zagwarantowane w przepisach ustawy planistycznej!)

Urbanista jest „lekarzem”. Lekarz nie powinien mieć pretensji do pacjenta, że ten jest chory. Powinien postawić diagnozę i wdrożyć adekwatne leczenie. Ja nie wiem czy ta wnioskodawczyni jest otwarta na kompromis czy nie, ale przecież poznać i zrozumieć racje drugiej strony to nie znaczy wcale - automatycznie uwzględnić.

Może wnioskodawczyni sformułowała taki wniosek i w taki sposób, bo nikt jej nie wytłumaczył, w czym tkwi sedno (nieuchronność) wyznaczania terenów zalewowych? A jeśli nawet wie, ale nie chce przyjąć do wiadomości, bo np. nie może pojąć dlaczego spotyka to jej własność a sąsiada już nie, albo dlaczego właśnie teraz, kiedy przecież działka nie zmieniła swego położenia od początku jej utworzenia? Poza tym cóż dziwnego, niedorzecznego jest w postawie właścicieli, którzy nie dają się bezwolnie pozbawić prawa własności? Proszę w ramach prowadzonej procedury planistycznej zracjonalizować argumenty, przedstawić je wnioskodawczyni i z zachowaniem obowiązującego prawa odmówić. Poza tym to nie Pani, ale gmina powinna znaleźć rzeczywiste a jednocześnie sensowne rozwiązanie (np. wykupienie, rekompensaty, itp) Mówienie, że taka postawa właścicieli (egoistyczna, roszczeniowa) godzi w interesy pozostałych mieszkańców, jest dla mnie niezrozumiała. Dla mnie to tylko krok do filozofii specustaw.

2011-04-16 21:02:37 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Dość dziwne rozumowanie. Dlaczego? Z tego co mi wiadomo w programie szkoły podstawowej jest obszerny zbiór wiadomości dotyczący sposobu radzenia sobie ze zjawiskami naturalnymi typu powódź. Od dawien dawna tego rodzaju problemy istniały i nigdy jak dotąd nie wynikały z tego roszczenia pod adresem czyimkolwiek.

Poza tym nie zarzucam nikomu egozimu, ani też nie odmawiam prawa do uzyskania informacji przed złożeniem wniosku do studium. Dość dziwnego wniosku - tym bardziej że akurat w tym miejscu w czasie ostatniej powodzi zalanie nastąpiło.

W ramach prowadzonej procedury planistycznej, po wygraniu przetargu otrzymałam zbiór wniosków. Nie miałam najmniejszej okazji spotkać się z tą konkretną osobą. Być może taka okazja zaistnieje przy okazji debaty publicznej - ale ten moment nastąpi dopiero po opracowaniu projektu , podczas wyłożenia. Czyżby nie wiedział Pan jak wygląda procedura planistyczna w Polsce tudzież jak niewiele ma ona wspólnego z tym co rozumieć należy pod pojęciem partycypacji społecznej w planowaniu?

2011-04-16 23:22:51 | *.*.*.* | kontrurbanista

Nie rozumiem dlaczego z takim uporem próbuje mi Pani przypisać poglądy, których w tej dyskusji nie formułowałem. Nie jestem zwolennikiem zabudowy terenów zalewowych, szczególnie takich, które doświadczyły w ostatnim okresie powodzi. Od dawna piszę na swoim portalu o absurdach z tym związanych - podałem nawet Pani link do informacji prasowej o decyzjach rządu, który w ramach "pomocy" powodzianom chce ich powtórnie osiedlić na terenach zalanych wprowadzając m.in. uproszczenia przepisów budowlanych. Nie będzie żadnego komentarza? Zabierając głos pod Pani artykułem zwróciłem jedynie uwagę, że Pani rzeczywiste poglądy na partycypację społeczną w planowaniu przestrzennym mają niewiele wspólnego z motto Pani bloga. Pani stwierdzenie: " Nie miałam najmniejszej okazji spotkać się z tą konkretną osobą. Być może taka okazja zaistnieje przy okazji debaty publicznej - ale ten moment nastąpi dopiero po opracowaniu projektu, podczas wyłożenia." tego ostatecznie dowodzi.

Pisze Pani na zakończenie: "Czyżby nie wiedział Pan jak wygląda procedura planistyczna w Polsce tudzież jak niewiele ma ona wspólnego z tym co rozumieć należy pod pojęciem partycypacji społecznej w planowaniu?"

Otóż myli się Pani podwójnie: wiem jak wygląda procedura planistyczna i jestem głęboko przekonany, że może mieć wiele wspólnego z partycypacją społeczną - bardzo gorąco polecam Pani lekturę artykułu umieszczonego na portalu "urbanistyka.info" pt.: "Poznańskie konsultacje społeczne w procesie planowania przestrzennego"

https://urbanistyka.info/content/pozna%C5%84skie-konsultacje-spo%C5%82eczne-w-procesie-planowania-przestrzennego

2011-04-16 23:35:17 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Startując w przetargu w gminie którą poznaję przy okazji wykonywania tam opracowania nie mam najmniejszych szans wpłynąc na prowadzenie procesu. Umowa nie zawiera elementu konsultacji społecznych w zakresie wykraczającym poza procedurę. Na ogół przy okazji wykonywania zlecenia udaje się w pewnym zakresie edukować osoby zatrudnione w urzędzie tudzież władze samorządowe co do możliwości dialogu z mieszkańcami, ale nie znaczy to że zawsze. Często jest to kwestia polityki - a brak działań oddolnych i szerokiego propagowania idei partycypacji wśród mieszkańców skutkuje tym że nikt nie jest takim myśleniem zainteresowany. Poznań jest przypadkiem zupełnie odmiennym. Zresztą tamtejsze konsultacje również były krytykowane a ich przebieg przyczynił się do utworzenia szerokiego ruchu społecznego który w Poznaniu działa. Nie bardzo rozumiem co Pan chce mi udowodnić? Że kłamię? Nie kłamię, działam w naszej rodzimej rzeczywistości na tyle na ile pozwala mi prawo i lokalne uwarunkowania.

2011-04-16 23:39:13 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Wydaje mi się że Pan zna tę rzeczywistość jedynie teoretycznie - stąd ta życzeniowość. I np. pisanie o tym że w Polsce obowiązuje model europejski. Nie obowiązuje. Jeśli mówić o partycypacji społecznej w planowaniu - to znacznie bardziej przypomina to model amerykański. Jeśli w ogóle cokolwiek przypomina. U nas nie ma działania pro publico bono ani planowania w modelu top down. Jest reprezentowanie różnych interesów.

2011-04-17 12:02:34 | *.*.*.* | kontrurbanista

Wprawdzie w dalszym ciągu przypisuje mi Pani kwestie, których nie wypowiedziałem (nie napisałem, że w Polsce obowiązuje europejski model partycypacji) ale przynajmniej - jak to odczytuję – ostatecznie przyznaje mi Pani rację, że w polskim systemie póki co nie może być mowy o prawdziwej partycypacji społecznej w planowaniu przestrzennym. Wprawdzie może być partycypacja nieformalna (pozaproceduralna, tak jak w Poznaniu) ale to wyjątek potwierdzający regułę, w której żadna "umowa nie zawiera elementu konsultacji społecznych w zakresie wykraczającym poza procedurę". Jeśli zgadzamy się, że takiej partycypacji nie ma, to w zasadzie - po co takie motto bloga? Czyżby "wishful thinking"?

2011-04-17 16:44:29 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Jakby to powiedzieć, może zacytujmy: "Na początku było Słowo (...)"

2011-04-17 16:49:06 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

A tak bardziej na poważnie - jest taki nurt we współczesnej teorii planowania który nosi nazwą planowania komunikacyjnego. Czołowi teoretycy to np. Patsy Healey, Judith Innes, John Forester - proponuję lekturę :-). Wiele może wnieść również lektura Regulskiego Cybernetyki planowania. Bardzo a propos..

2011-04-17 21:49:45 | *.*.*.* | kontrurbanista

Widzę, że zaszło pewne nieporozumienie - myślałem, że dyskutuję z uprawnioną urbanistką a tu okazuje się, że mam przyjemność z nauczycielem akademickim. Wolałbym dyskutować jak uprawniony urbanista z uprawnionym urbanistą. Jeśli to nie jest możliwe, to szkoda. Przyznaję, że jestem niezmiernie ciekawy jak Pani teoria "partycypacyjna" (którą była Pani łaskawa w tej dyskusji ujawnić) sprawdziłaby się w praktyce sporządzania przez Panią studium np. gminy Wilków. Dla przypomnienia o jakiej gminie mowa, link:

https://wyborcza.pl/1,106880,7920375,Lubelszczyzna__To_nie_powodz__to_juz_katastrofa_.html

2011-04-18 10:09:03 | *.*.*.* | mojemiasto.org.pl

Nie bardzo rozumiem. Czy pełnienie obu tych ról w Pana ocenie się wyklucza? To wobec tego jestem szczególnym przypadkiem ET bo dla mnie takie wykluczenie nie ma miejsca. Przeczytam powolutku i nie omieszkam skomentować. A Panu również radzę czytanie teorii - bo to wzbogaca myślenie "uprawnionych urbanistów" :-). Zresztą proszę sobie uważnie przeczytać regulamin Izby w zakresie rozszerzania kompetencji zawodowych - byłby Pan zdziwiony jaką wagę nasza Izba przywiązuje do rozwijania w sobie myślenia teoretycznego oraz rozwijania wiedzy. (…)

—————

Powrót


Skomentuj

Data: 2014-01-26

Dodał: Grzegorz A. Buczek

Tytuł: projektanci i "sporządzający" plany a partycypacja

... przykład całkiem świeży, ilustrujący "ewolucję poglądów" w tej sprawie... W Warszawie trawa procedura planistyczna mpzp rejonu Osi Saskiej (rozpoczęta odpowiednią uchwałą Rady W-wy ze stycznia 2013), który jest prawdopodobnie jednym z najważniejszych planów dla tożsamości i przestrzeni publicznych Stolicy, bo obejmuje cztery z najważniejszych historycznie ukształtowanych placów, w tym pl. Piłsudskiego z grobem Nieznanego Żołnierza, Ogród Saski i inne ważne miejsca... Co charakterystyczne - żaden z fragmentów objętego nim rejonu śródmieścia nie został określony w Studium W-wy jako "obszar przestrzeni publicznej", więc wydawane są w jego granicach decyzje o WZ i pozwolenia na budowę... Wobec oczekiwanej możliwości składania wniosków do tego b. ważnego planu warszawskie organizacje SARP i TUP prowadziły na ten temat (mniej lub bardziej "otwarte" dla ew. zainteresowanych) seminaria i dyskusje, w celu wspólnego wypracowania takich wniosków (co było całkowicie ignorowane przez media lokalne i urzędników odpowiedzialnych za planowanie...). W końcu w okresie przedświątecznym (co jest utrwaloną w Stolicy formą ułatwiania partycypacji w procedurach planistycznych, zwłaszcza dot. szczególnie ważnych planów), p. Prezydent wydała (opublikowane w rutynowej formie) ogłoszenie o możliwości składania wniosków do tego planu, ustalając w tym celu najkrótszy możliwy termin. Lokalne media znowu to zignorowały ... natomiast podczas finalnego z serii publicznych spotkań organizowanych m. in. przez Koło Krytyki Architektonicznej przy OW SARP - poświęconego redakcji wniosków, zaproszony przez organizatorów jeden z najbardziej znanych projektantów planów miejscowych, habilitujący się właśnie pracownik dydaktyczno-naukowy WA PW, w swojej wypowiedzi próbował przekonać zebranych o niecelowości składania wniosków do tego planu (i do planów miejscowych - w ogólności)! Wnioski zostały jednak zredagowane i złożone terminie, ale obudzili się też liczni najwyraźniej dotąd "śpiący rycerze" partycypacji, którzy spowodowali, że p. Prezydent W-wy ustanowiła kolejny termin składania wniosków do planu, wydając w tej sprawie stosowne zarządzenie ... w dwa tygodnie po upłynięciu pierwotnego terminu składania wniosków (!). Tym razem ponowiona procedura wywołała zainteresowanie lokalnej gazety, zapewne dlatego, że istotą tego planu jest - przynajmniej w ujęciu "medialnym" - zagadnienie ... odbudowy Pałacu Saskiego...

Odpowiedz

—————

Wstaw nowy komentarz





Ankieta

Oceń artykuł

bardzo interesujący (10)
48%

interesujący (4)
19%

nie mam zdania (4)
19%

nieinteresujący (3)
14%

Całkowita liczba głosów: 21





 


   PUBLIKACJE PORTALU